Fiordy Północy
Spitsbergen 2025
Surowa pogoda, cisza lodu i powrót przed nadejściem sztormu
Spitsbergen 2025
01 - 13.09.2025
„Arktyka nie pyta, czy jesteś gotów. Po prostu sprawdza.”
Wyprawa „Fiordy Północy” – mała pętla Spitsbergenu 2025
Wyprawa poprowadziła czteroosobową załogę Oceana B w surowe rejony północnego i północno-wschodniego Svalbardu – od Ny Ålesund po Hinlopen i Austfonnę. Spokojny początek szybko ustąpił napięciu, gdy awaria silnika zamieniła żeglugę w walkę z czasem i pogodą. Wśród lodu, mgły i nadciągającego sztormu załoga improwizowała, licząc na własne umiejętności, zespół brzegowy i wsparcie przyjaciół, którzy pomogli bezpiecznie wrócić przez fiordy północy do bezpiecznego Longyearbyen.
Fiordy Północy
Wybierając się na „małą pętlę Svalbardu” mieliśmy bardzo dobre prognozy, pełne lodówki i komfort podróżowania w małym składzie, które najbardziej lubię. Nastroje były doskonałe i nic nie zapowiadało przygód, które nastąpiły później.
Ruszyliśmy, po uzupełnieniu paliwa i zapasów, przy w miarę bezwietrznej pogodzie w kierunku NY Ålesund. Już na starcie powitały nas małe grupki maskonurów i humbaki. Chcieliśmy zaobserwować równie morsy przy Poolepynten, ale gęsta mgła skutecznie nam to uniemożliwiła.
NY Ålesundza to przywitał nas jak zwykle doskonale. Zacumowaliśmy obok naszych przyjaciół z innego jachtu i skorzystaliśmy z lekkiego zmierzchu na sen. Po tradycyjnej wizytacji osady ruszyliśmy w dalszą drogę.
Najpierw na przeciwko do Dyrevika, żeby poćwiczyć pływanie w lodzie i popatrzyć na przepiękne lodowce, a potem już na północ, na jedno z bardziej wysuniętych kotwicowisk w Virgohamna.
Po krótkim śnie przygotowaliśmy jacht do dalszej drogi, ale wcześniej przeprowadziliśmy interesującą konwersację z ciekawskimi morsami pijąc czarną kawę.
Następnie droga prowadziła do Liefdefjorden pod spektakularny Monacobreen. U wejścia powitały nas humbaki, a kolację zjedliśmy zacumowani do kawałka oberwanego lodu, patrząc na ten przepiękny lodowiec. Chwilę póżniej slalomem między pływającymi kawałkami lodu i growlerami ruszyliśmy w dalszą drogę.
Najpierw kolonia morsów na wyspie Moffen, gdzie w zachwycaliśmy się ogromnymi cielskami leżących w swoim rezerwacie morsów, a później na kotwicę Kinnvika. W tej ostatniej spędziliśmy pół dnia, czekając na zmianę wiatru ale też zażywając przyjemności z lądowej wycieczki do opuszczonej wiele lat temu szwedzkiej bazy.
Poza reniferami, fokami i lisami nikt nas nie niepokoił.
Wraz ze zmianą wiatru popłynęliśmy w dół cieśniny Hinlopen w kierunku gwiazdy naszej podróży – pionowych ścian lodowca Austfonna. Niestety los miał inne plany.
Chwilę po 2300, w piątkowy wieczór Stephan zawołał mnie z informacją, że kontrolka temperatury silnika jest zapalona i sygnał dźwiękowy się uruchomił. Wyszedłem ze śpiwora lekko zaspany i niedowierzający, ale szybki rzut okiem na temperaturę od razu postawił mnie do pionu. Szybko podjąłem decyzję o rzuceniu kotwicy na płyciznach wschodniej części Hinlopen i analizę sytuacji.
W przeciągu następnych dwóch dni rozebraliśmy każdy element zaczynając od termostatów, za każdym razem stwierdzając, że wszystko jest w porządku i dochodząc do strasznego wniosku, że przyczyną jest pompa chłodzenia wewnętrznego naszego dzielnego silnika Perkins. Rozebranie jej pokazało, że niestety mieliśmy rację. Urwany trzpień od wirnika całkowicie wyłączył wewnętrzny obieg płynu chłodzącego.
Przy pomocy zewnętrznej pompy wody zmajstrowaliśmy zewnętrzny system chłodzenia, ale zgodnie z przypuszczeniami miał zbyt słabą wydajność i był w stanie utrzymać temperaturę zaledwie przez godzinę.
Byliśmy sami, w środku Hinlopen z prognozą na sztormowy wiatr z południa, gdzie mieliśmy płynąć. Sytuacja była niewesoła, zwłaszcza, że zapasy benzyny do generatora też były ograniczone i musieliśmy liczyć dokładnie ile dni nam zostało do całkowitego braku prądu.
Na szczęście mieliśmy jeszcze jokera w postaci naszych przyjaciół z innego jachtu spotkanego już wcześniej na tej wyprawie w NY Ålesund, którzy byli w okolicach 83 stopnia. Wywołani poprzez InReacha bez wahania zawrócili i popłynęli, żeby nas wesprzeć.
Nasze rendez – vous wyznaczyliśmy sobie na 1700 w poniedziałek w Lomfjorden, lekko na północ od nas. Liczyliśmy, że na tyle wystarczy nam chłodzenia. Zabrakło nam mili do celu, ale koledzy bez problemu nas podjęli z naszego miejsca kotwiczenia.
Ich jacht jest większy od Oceanu B, więc największym problemem było odpowiednie prowadzenie holu i jego wytrzymałość.
Przez pierwszą dobę mieliśmy bezwietrzną pogodę więc poruszaliśmy się szybko, 6 węzłów i dotarliśmy do Magdalenefjorden, które miało być naszym schronieniem przed nadchodzący sztormem z południa.
Trudno było wybrać sobie piękniejsze miejsce w tej sytuacji.
Spędziliśmy ten czas patrząc oniemiali na chmury pędzące wszędzie dookoła i grę świateł na okolicznych lodowcach, machając co jakiś czas fokom na dzień dobry.
Pierwsze okno pogodowe było w środę. Niestety tuż po wyjściu z fiordu powitała nas wysoka i krótka fala. Tuż przed podjęciem decyzji o zawróceniu strzeliła jedna z lin holowniczych.
Czekało nas kolejne 24 godziny oczekiwania na kolejne okno.
Tym razem obyło się bez większych problemów poza pogięciem polera o który była zahaczona jedna z lin holowniczych. Cóż, fala nadal była wyjątkowo wredna. Ale z godziny na godziny zarówno wiatr, jak i fala się zmniejszały i byliśmy pewni, że do Longyearbean zdążymy przed następnym uderzeniem wiatru.
Tak się stało. O 1700 w piątek szczęśliwie zacumowaliśmy przy kei, dziękując naszym przyjaciołom i od razu przystępując do zmiany pompy i prac serwisowych. W końcu Ocean B zaraz płynął na kolejną wyprawę.