O Arktyce → Świat Północy → Miejsca i geografia → Virgohamna: upór i podniebne wyprawy
Virgohamna: upór i podniebne wyprawy
Virgohamna wygląda niepozornie: kamienista plaża, resztki fundamentów, zardzewiałe fragmenty masztów, porozrzucane elementy po dawnych konstrukcjach. Bez kontekstu miejsce wydaje się przypadkowym złomowiskiem. Trudno uwierzyć, że w tym właśnie miejscu rozgrywały się sceny jednych z najbardziej ambitnych – i najbardziej dramatycznych – prób dotarcia na biegun północny.
To jedna z najważniejszych i najbardziej symbolicznych lokalizacji w historii Arktyki — kolebka dwóch wielkich, choć nieudanych wypraw powietrznych.Jest pomnikiem epoki, w której wierzono, że technologia pozwoli oszukać Arktykę.
Ale zanim pojawili się odkrywcy i ich sterowce, człowiek zdążył już wcześniej odcisnąć tu swój ślad.
próby dotarcia na biegun
kto naprawdę go zdobył
porzucona kopalnia marmuru
Pierwszy rozdział: wielorybnicy z XVII wieku
Zanim ktokolwiek pomyślał o podbijaniu nieba, Virgohamna była częścią ogromnego przemysłu wielorybniczego, który na dobre rozkręcił się na Svalbardzie w pierwszej połowie XVII wieku. Duńsko-norweskie statki przychodziły tu po to, co dawało Europie bogactwo – tran. Zatoka dawała wygodne, stosunkowo spokojne schronienie, więc powstały tu piece do wytopu tłuszczu, magazyny i niewielkie budowle z kamienia.
Po kilku dekadach łowiska zostały wyeksploatowane. Ludzie odeszli, a pogoda zrobiła swoje. Do końca XIX wieku Virgohamna znów była pustką – ale jej geografia wciąż działała jak magnes. Blisko szerokości 80°N, otwarta przestrzeń do startu, naturalna osłona od fal. Idealna baza, jeśli ktoś wpadnie na pomysł, żeby zdobyć biegun… z powietrza.
Walter Wellman: Amerykanin, który chciał „odlecieć w historię”
W 1896 roku w ciszę Virgohamny weszła amerykańska ekspedycja Waltera Wellmana. To był czas, w którym technika zaczynała rozpalać wyobraźnię, a polarnictwo wciąż miało w sobie coś z romantycznej rywalizacji. Wellman wierzył, że sterowiec może wynieść go na biegun szybciej niż jakiekolwiek sanie.
Na brzegu powstaje wtedy mały „arktyczny port lotniczy”: hangar, warsztaty, maszt cumowniczy. Inżynierowie poprawiają konstrukcję sterowca, ale Wellman nie startuje ani razu – problemy techniczne są zbyt poważne. Ekspedycja wraca do domu, zostawiając w Virgohamnie pierwsze ślady nadchodzącej ery powietrznej.
Andrée 1897: lot, który przeszedł do legendy
Rok później na Danskøyę przypływa Szwed Salomon August Andrée. Ma balon Örnen, zespół, poparcie króla, wielkie ambicje i jeszcze większą wiarę w technologię. Andrée uznał Virgohamnę za idealne miejsce startu – nie tylko ze względu na szerokość geograficzną, ale również dlatego, że część infrastruktury Wellmana można było wykorzystać. Rozpoczął więc budowę nowego hangaru i stanowiska przygotowania balonu.
W lipcu 1897 roku wiatr wreszcie sprzyja. Balon został uwolniony 11 lipca o około 13:00. Załoga unosi się nad zatoką, a tłum obserwatorów – naukowców, dziennikarzy, marynarzy – patrzy, jak Örnen odlatuje w stronę północy. Ten moment miał być triumfem nauki i śmiałości. Znamy jednak finał… kilka dni lotu, dryfowanie po lodzie, walka o przetrwanie i śmierć całej trójki na Kvitøyi. Ich dzienniki znaleziono dopiero w 1930 roku.
Dla historii Virgohamny to właśnie ten jeden start sprawił, że miejsce stało się symbolem ludzkiej odwagi, uporu i złudzeń ery „podniebnych podbojów”.
Powrót Wellmana: trzy próby i trzy porażki
Po Andrée wszystko wydawało się już powiedziane – ale Wellman wraca.
W latach 1906, 1907 i 1909 stawia w Virgohamnie kolejny hangar i buduje kolejny sterowiec, tym razem większy, ambitniejszy, o nazwie America. Koncepcja jest prosta: jeśli balon nie dał rady, to nowoczesny sterowiec powinien.
Rzeczywistość jest mniej romantyczna. Arktyczny wiatr nie wybacza błędów, a technologia sterowców jest wciąż niedojrzała. Próba z 1906 kończy się jeszcze na ziemi. W 1907 America faktycznie startuje – i po kilkunastu minutach, po awarii, ląduje z powrotem na wodzie. W 1909 Wellman próbuje po raz ostatni. Finał? Kolejna porażka.
Po tej serii nieudanych prób Amerykanin rezygnuje. Virgohamna wraca do ciszy.
Ruiny, które dzisiaj są chronionym dziedzictwem kulturowym
XX wiek przynosi absolutne opuszczenie tego miejsca. Drewniane konstrukcje rozsypują się, metal koroduje, a resztki XIX-wiecznych projektów technicznych powoli stapiają się z tundrą.
Dziś Virgohamna jest jednym z najbardziej wrażliwych historycznie punktów Svalbardu. Znajdują się tu zarówno pozostałości XVII-wiecznej stacji wielorybniczej, jak i fundamenty hangarów Wellmana i Andrèe. Wszystko to jest objęte ścisłą ochroną. Dzięki temu to, co pozostało, nie zniknie pod butami kolejnych ciekawskich.
Dlaczego Virgohamna wciąż rozpala wyobraźnię?
Bo to miejsce, w którym widać jak na dłoni wszystkie sprzeczności Arktyki: romantyzm i tragedię, postęp i naiwność, odwagę i brawurę. Każda z tych historii jest udokumentowana, opisana i dobrze przebadana, ale kiedy patrzy się na zatokę z pokładu jachtu, łatwo zapomnieć o chłodnym racjonalizmie. To po prostu pejzaż, który pamięta zbyt wiele.
Dla współczesnych ekspedycji – także takich jak nasze rejsy wokół Svalbardu – to punkt odniesienia. Miejsce, które pokazuje, że Arktyka nigdy nie była po prostu „celem podróży”. Była wyzwaniem, które potrafiło zmienić ludzi, plany, a czasem całe epoki odkryć.
Ciekawostka
Nazwa Virgohamna pochodzi od statku–zaplecza
Zatoka została nazwana na cześć statku Virgo, który w XVII w. służył jako baza wielorybnicza w tym rejonie.
Ponad dwa stulecia później do Virgohamny przypłynęła ekspedycja Salomona Augusta Andrée… również na statku o nazwie Virgo. Ale to był tylko zbieg okoliczności — nazwa zatoki istniała na długo przed jego wyprawą.