Mała Pętla Svalbardu
dwoma jachtami dookoła Spitsbergenu
01 - 11.09.2024
W dniach od 01.09.2024 do 11.09.2024 odbyła się wyprawa po „małej pętli Svalbardu”, czyli okrażając główną wyspę archipelagu – Spitsbergen. Ze względu na warunki meteorologiczne, w tym roku wewnątrz pętli znalazła się jeszcze Barentsøya i kilka małych wysepek w południowej części Hinlopen.
W tę wyprawę Ocean A i Ocean B płynęły razem.
Trasa wyprawy jachtów w dniach 01-11.09.2024 →
Załogi wyprawy pętli Spitsbergenu 2024
SY Ocean A:
1. Paweł Pelc – kapitan
2. Tatiana Sikorska
3. Zygmunt Golik
4. Michał Kołaczkowski
5. Anna Wojtkiewicz
6. Maciej Czubek
7. Patryk Balicki
8. Grzegorz Kowalczewski
MSY Ocean B:
1. Alicja Latoń – kapitan
2. Grzegorz Budzałek
3. Urszula Malak
4. Paweł Popielski
5. Paweł Krupacz
6. Krzysztof Prochowski
7. Wojciech Rutkowski
8. Krzysztof Pogłód
9. Katarzyna Pogłód
10. Monika Ziarkowska
11. Andrzej Staszewski
12. Andrzej Mroczek
Ocean A i Ocean B zakończyły pierwszą tegoroczną wyprawę – zamknęły całe kółko dookoła Spitsbergenu. Był to jeden z wietrzniejszych rejsów w tym roku, załogi musiały sprostać wyzwaniom, które narzuciła nam Arktyka, i wykazać się żeglarskimi umiejętnościami.
Zaczęliśmy klasycznie – wypływając z Longyearbyen odwiedziliśmy Ymerbuktę, żeby zjeść kolację z widokiem na lodowiec. Następnie poszukiwania morsów na Poolepynten i do Kongsfjordu, gdzie przywitały nas pierwsze góry lodowe. Podpłynęliśmy pod samą ścianę Blomstrandfonny, żeby złowić lód do drinków, wykorzystany kilka godzin później w NY Ålesund. Następnego dnia zostało nam tylko zatrzymać się na chwilę na połów ryb i ruszyć dalej na północ.
Przepływaliśmy przez cieśniny, okrążaliśmy wyspy, czuwaliśmy nad pływającym swobodnie lodem, obserwowaliśmy morsy bawiące się przy burtach jachtów. Przepłynęliśmy Hinlopen, która tym razem pokazała pazur, zobaczyliśmy niezwykły Alkefjellet – wystający pionowo z wody dolomitowy klif będący kolonią nurzyków – zakotwiczyliśmy przy skalistej i niezbyt gościnnej Von Otterøyi, ale dającej dobrą osłonę przed sztormowym, północnym wiatrem.
Na kilka mil przed Von Otterøyą rozpadło się łożysko w pompce wewnętrznego obiegu chłodzenia na Oceanie A, co uniemożliwiło używanie silnika. Próby naprawy tego niewielkiego, ale jakże ważnego elementu nie przyniosły sukcesu. Pompa na wymianę jeszcze tego samego dnia wyruszyła w długą drogę z Warszawy do Longyearbyen, a tymczasem nasza żeglarska wyprawa stała się jeszcze bardziej żeglarska: Ocean A kontynuował trasę używając wyłącznie żagli, w ciągłym towarzystwie i asekuracji Oceana B. Przed nami było jeszcze ponad 300 mil, a więc to zdecydowanie nie koniec przygód!
Na Von Otterøyi zmieniliśmy plany. Początkowo zakładaliśmy, że wyspa da nam dobre schronienie przed prognozowanym wiatrem z północy o sile około 35w, i ruszymy dalej dopiero gdy pogoda się uspokoi. Ale, ponieważ kontynuacja wyprawy wiązała się z koniecznością maksymalnego wykorzystania sprzyjających warunków wiatrowych, a unikaniem wiatrów słabych i z niekorzystnych kierunków, podjęliśmy decyzję o ruszeniu w drogę jeszcze tego samego wieczoru. Przy ciągle rosnącej sile wiatru i rozbudowującej się fali minęliśmy Wilhelmøyę potem Kapp Weyprecht i Kapp Payer. W tych warunkach zarówno na jednym jak i na drugim jachcie załogi zdecydowały się na postawienie niewielkich foków sztormowych, na których gnały ponad 9 węzłów idąc burta w burtę ku Freemansundet.
Do rana bezpiecznie się już schowaliśmy w cieśninie pomiędzy Barentsøyą a Edgeøyą. Jachty postawiły pełne żagle, i przygotowały się na nadciągającą flautę – należało opracować sprawny system podawania holu i mocowania go w bezpieczny i efektywny sposób. Krótki przystanek w Sundbukcie na Barentsøyi pozwolił odpocząć po trudnym przelocie, w spokoju zjeść obiad, przejść się po lądzie i obserwować zmagające się porożami renifery.
Później jeszcze chwilę płynęliśmy równolegle, coraz wolniej, przy coraz słabszym wietrze, aż podjęliśmy decyzję o podaniu holu. Sprawa nie była łatwa, ponieważ mniejszy i o połowę lżejszy jacht miał ciągnąć ten większy, 60-tonowy. Na pierwszą próbę warunki dopisały idealnie, ponieważ eksperymenty i dopracowywanie systemu mogliśmy wykonać przy praktycznie płaskiej wodzie, osłonięci wyspami, i znikomym wietrze. Dobranie odpowiedniej kombinacji trochę zajęło, ale wyszło idealnie – następne 130 mil przepłynęliśmy bez problemów, z prędkością sięgającą prawie 7 węzłów. Liczył się czas, ponieważ w prognozach zaczął się pojawiać sztormowy wschodni wiatr, i trzeba było uciekać na drugą stronę archipelagu. Dopiero gdy bezpiecznie minęliśmy Sørkapp, najbardziej południowy kraniec Spitsbergenu, zdecydowaliśmy się o rozłączeniu jednostek.
Dalej jachty kontynuowały żeglugę pozostając w zasięgu radiowym. Ocean A postawił wszystkie żagle i ruszył półwiatrem na północ. Ocean B skręcił po drodze jeszcze do Belsundu, odwiedził morsy w Josephbukcie, lagunę lodowcową na południu Fagerbukty i niedźwiedzia polarnego przy Reinholmen. Ponownie spotkaliśmy się przy wejściu do Isfjordu, przy urokliwej scenerii zachodzącego słońca i skaczących obok jachtów delfinów. Znowu nastąpiło podanie holu na sprawdzonym już systemie, i ruszyliśmy prosto na wschód, wjeżdżając do Isfjordu. Tym razem z prędkością… 1.2 węzła.
Ciągnięcie dwa razy cięższego jachtu pod prąd, pod falę i pod prawie 30 węzłów wiatru już nie było tak przyjemne i efektywne, jak przy płaskiej tafli dwie doby wcześniej… Noc była bardzo długa, pojawiło się zwątpienie, czy dopłynięcie do Longyearbyen będzie w ogóle możliwe w warunkach, które miały się jeszcze pogorszać. Rozważaliśmy schronienie się i przeczekanie w jednym z fiordów lub Barentsburgu, próbowaliśmy znaleźć najlepszą drogę to wzdłuż północnego, to południowego brzegu fiordu. Ostatecznie noc się skończyła, wyszło słońce, i na wysokości Grumant zaczęliśmy powoli nabierać prędkości. Ocean B dał sobie świetnie radę, a obydwie załogi mimo trudów i problemów spisały się na medal.
Rano 11go września obydwa jachty bezpiecznie zacumowały w Longyearbyen. Zakończyliśmy pełną przygód pętlę dookoła Spitsbergenu. Wyprawa mimo trudności była niezwykle udana, każdy wyszedł z niej z bagażem nowych doświadczeń i niezwykłych wspomnień z różnych zakątków Spitsbergenu. Zakończyliśmy trasę zgodnie z czasem, wszyscy zdążyli na samoloty. Godzinę po zacumowaniu na Oceana A trafiła nowa pompa. Całą resztę dnia poświęciliśmy jachtom, ogarniając je po trudach ostatniej trasy. Kontrolując takielunek, sprawdzając żagle, naprawiając wszystkie małe usterki, prowiantując i sztauując zapasy jedzenia, wody i paliwa. Tego samego dnia wieczorem obydwa jachty były gotowe na przyjęcie nowych załóg i do rozpoczęcia kolejnej tegorocznej wyprawy – w jeszcze bardziej dalekie, północne i dzikie rejony!