84°17′19″N
Rekord północy
04 - 20.09.2020
84°17′19″N
Rekord północy
04 - 20.09.2020
W dniu 8 września 2020 r. jacht Ocean B pod dowództwem kpt. Andrzeja Górajek osiągnął maksymalną szerokość geograficzną 84°17′ 19″N stając się pierwszą polską załogą, która jachtem dopłynęła tak daleko na północ.
Osiągnięcie to przesunęło o ponad 100 Mm dotychczasowy rekord polski z 2015 roku ustanowiony przez polskiego kapitana Macieja Sodkiewicza (82॰37,018N). W dotychczasowym światowym żeglarstwie polarnym tylko jeden jacht s/y Pangaea (2019) dopłynął na wyższą szerokość geograficzną. Ponadto, załoga jachtu w drodze powrotnej jako czwarta załoga w historii polskiego żeglarstwa po Gedanii (1981), Vagabond’eur (1991) i Panoramie (2006) okrążyła cały archipelag Svalbard.
Trasa wyprawy jachtu Ocean B w 2020 roku →
Wyprawa jachtem Ocean B w roku 2020
Rok 2020 był rokiem bardzo trudnym dla żeglarzy ale nie uniemożliwiającym pływanie. Wszystko zależało od determinacji i szybkości reakcji na zmieniające się przepisy. Tak było z nami. Lipcowe „otwarcie” się Norwegii dało impuls do działania, ponownej zmiany planów i wypłynięcia ze Szczecina, by 12 sierpnia zacumować w Longyearbyen. Do początków września udało się zrobić 4 rejsy komercyjne, w których popłynęło łącznie 25 osób. Od Szczecina do Longyearbyen kapitanem był Andrzej Górajek. 2 rejsy komercyjne na trasie Longyearbyen – Longyearbyen, wzdłuż zachodniego wybrzeża wyspy Spitsbergen prowadził inny kapitan.
Andrzej Górajek poprowadził wyprawę na trasie: Longyearbyen, Isfjorden, Forlandsundet, Smeerenburgfjorden, Amsterdamøya, Moffen, trawers Nordkapp, wyspy Sjuøyane, Isflakbukta, 84°17′19″N – 29°52′45″E, Kvitøya, Storøya, Nordaustlandet, Isisøyane, Austfonna (północno-wschodnia oraz wschodnia ściana oraz Hartogbukta, Kapp Mohn), Bråsvellbreen, Freemansundet, Barentsøya, Edgeøya, Storfjorden, Sørkapp, Longyearbyen, Morze Barentsa, Tromsø.
Informacje o wyprawie
Wyprawa zaczęła się 04.09.2020 w Longyearbyen, do tegoż portu jacht wszedł ponownie 20.09.2020. Po dokonaniu naprawy 01.10.2020 rozpoczął się ostatni etap do Tromso, gdzie słowa wypowiedziane 14.10.2020 przez prowadzącego kapitana „tak stoimy”, ostatecznie zakończyły wyprawę. Jacht, którym pokonaliśmy całą trasę to m/s „Ocean B”, 21 metrowy, stalowy slup. Port macierzysty Oldenburg DE, armator „Natango Halina Górajek”, właściciele Andrzej i Halina Górajek, główny organizator wyprawy „Natango Halina Górajek”.
Osoby biorące udział w wyprawie:
- KJ Andrzej Górajek – kapitan wyprawy
- KJ Marek Rajtar – starszy oficer
- JSM Paweł Pelc – I oficer
- KJ Halina Górajek – II oficer
- KJ Jacek Hryniewiecki – III oficer
- JSM Iwona Marchewka – IV oficer
Kapitan Andrzej Górajek wraz z załogą jachtu s/y „OCEAN B” we wrześniu 2020 roku odbył rejs płynąc w stronę Bieguna Północnego ustanawiając nowy rekord Polski w dziedzinie żeglarstwa polarnego. Załoga jachtu żeglując wzdłuż wybrzeża Svalbardu w kierunku północnym, aż do granicy lodu, w dniu 8 września 2020 r. osiągnęła maksymalną szerokość geograficzną 84°17′ 19″N stając się pierwszą polską załogą, która jachtem dopłynęła tak daleko na północ. Osiągnięcie to przesunęło o ponad 100 Mm dotychczasowy rekord polski z 2015 roku ustanowiony przez polskiego kapitana Macieja Sodkiewicza (82॰37,018N ). W dotychczasowym światowym żeglarstwie polarnym tylko jeden jacht s/y PANGAEA (2019) dopłynął na wyższą szerokość geograficzną. Ponad to załoga jachtu w drodze powrotnej jako czwarta załoga w historii polskiego żeglarstwa po Gedanii (1981), Vagabond’eur (1991) i Panoramie (2006) okrążyła cały archipelag Svalbard. Rekordowy rejs rozpoczął się w Longyearbyen a zakończył w Tromsø październikowym przejściem przez kapryśne o tej porze roku Morze Barentsa. Celem wyprawy było opłynięcie całego archipelagu Svalbard z próbą dopłynięcia na Północ tak daleko, jak tylko okaże się to możliwe.
Osoby biorące udział w ostatnim etapie, jesiennego przepłynięcia lodowatego Morza Barentsa z Longyearbyen do Tromsø:
- KJ Andrzej Górajek – kapitan wyprawy
- JSM Paweł Pelc – I oficer
- KJ Halina Górajek – II oficer
- JSM Iwona Marchewka – III oficer
Załoga etapu Longyearbyen – 84°17´N – dookoła Svalbardu
która udzieliła zgodę na publikację wizerunku
Mgr inż. energetyki okrętowej oraz budowy jachtów, biegła znajomość j. niemieckiego, biegły sądowy z dziedziny szkutnictwa i rekonstrukcji wypadków na wodzie. Egzaminator, instruktor i trener żeglarski. Uprawnienia żeglarskie: kapitan jachtowy i kapitan motorowodny. Świadectwa i certyfikaty: LRC, STCW rozszerzone o kierowanie tłumem i zarządzanie kryzysowe. Z żeglarstwem związany od 1974 r., ogółem pokonał ca 140.000 Mm. Doświadczenie z ostatnich 5 lat w rejonie polarnym: 600 dni żeglugi na jachcie (80.000 Mm). W roku 2018 na jachcie Ocean A płynąc wzdłuż wybrzeża Grenlandii Wschodniej osiągnął 79°40´ szerokości geograficznej północnej, w roku 2019 na jachcie Ocean B eksplorował wraz z naukowcami fiordy północno-zachodniego Nordauslandet. Manewrowanie pomiędzy górami lodowymi, w krze, bieżąca naprawa wszystkiego co ulega uszkodzeniu, przewidywanie tego co może się stać – to cechy kapitana Andrzeja. Z nim pływa się bezpiecznie. W tej wyprawie los postawił go w niezwykle trudnej sytuacji, potrafił znaleźć rozwiązanie i prawie 1000 mil morskich pokonać jachtem z awaryjnym sterem.
Jego przygoda z żeglarstwem zaczęła się 25 lat temu. Ma za sobą ok. 18.000 Mm z czego 10.000 Mm po wodach polarnych. Uprawnienia żeglarskie: jachtowy sternik morski i morski sternik motorowodny. Świadectwa i certyfikaty: STCW rozszerzone o kierowanie tłumem, zarządzanie kryzysowe, instruktor sportu żeglarstwo i sporty motorowodne, SRC. Biegła znajomość j. angielskiego. W roku 2017 opłynął Spitzbergen , a w roku 2018 dotarł do 81°52´ szerokości geograficznej północnej. Żeglarstwo to pasja i życie Pawła. druga pasja to taniec. Świetny żeglarz, techniczne problemy na jachcie potrafi skutecznie rozwiązać. Adam Słodowy naszej wyprawy. Niesamowicie sprawny i wytrzymały. Niewiele mówi, dużo robi. Pływanie z Pawłem to bezpieczne pływanie.
Mgr historii, technik obsługi ruchu turystycznego, Znajomość j. niemieckiego i rosyjskiego. Egzaminator, instruktor i trener żeglarski. Uprawnienia żeglarskie: kapitan jachtowy i motorowodny sternik morski. Świadectwa i certyfikaty: STCW rozszerzone o kierowanie tłumem i zarządzanie kryzysowe, szkolenie z zakresu udzielania pierwszej pomocy, sanitariuszki grup sanitarnych, kierownika wycieczek szkolnych. Z żeglarstwem morskim związana od 1982 r. Łączny staż to ca 25.000 Mm, w tym ok. 10.000 Mm w rejonie polarnym. Uczestnik rejsów na jachcie Ocean A płynąc wzdłuż wybrzeża Grenlandii Wschodniej , jako członek załogi, dopłynęła do 79°40´ szerokości geograficznej północnej, w roku 2019 na jachcie Ocean B eksplorowała wraz z naukowcami fiordy północno-zachodniego Nordauslandet. Przygotowuje logistycznie wszystkie rejsy i wyprawy. W wyprawach często przyjmuje funkcję kuka. Tak było i podczas tej wyprawy. Ponieważ do wyżywienia nie było wiele osób to była częstym „gościem” w sterówce i na pokładzie wspomagając bieżące wachty. Z doświadczenia wie, że dobre jedzenie to równie ważny element rejsów jak to co się zobaczy.
Mgr inż. telekomunikacji, specjalista od systemów łączności. Znajomość języków: angielskiego, niemieckiego i rosyjskiego. Związany z żeglarstwem od wielu lat, ale to ile przepłynął mil zaczął dokumentować od 2012 r. i „uzbierał” ich ponad 15.000, w tym ca. 3000 Mm to rejony polarne. Uprawnienia żeglarskie: kapitan jachtowy i kapitan motorowodny. Certyfikaty i świadectwa: SRC RYA, LRC, STCW rozszerzone o kierowanie tłumem, problematykę ochrony, zarządzanie kryzysowe. Członek Bractwa Kaphornowców. W roku 2016 przepłynął w dwie osoby Atlantyk z zachodu na wschód (w 22 dni) na 12 metrowym jachcie Por Favor. W roku 2018 uczestnik wyprawy w Antarktyce, w międzynarodowej załodze (Sarah W. Volverk) – Ziemia Ognista, opłynięcie Hornu i eksploracja Wyspy Stanów. Niezwykle spokojny i rzeczowy człowiek. Tzw. Twardziel. W trudnych sytuacjach można na niego liczyć, bez względu na to jak trudne ma do wykonania zadanie – wykonuje je z poświęceniem i starannością.
Z zawodu i charakteru adwokat. Biegle włada językiem niemieckim oraz angielskim. Na pierwszy rejs popłynęła dopiero w 2017 i wpadła po uszy. Od tego czasu każdą wolną chwilę poświęca żeglarstwu i to z tendencją wzrostową. Zdążyła przepłynąć ponad 10.000 Mm, a w covidowym 2020r. ponad 4226 Mm tylko na Oceanie B – z tego ponad 3000 Mm w Arktyce. Pływa na północy, na którą jak sama mówi poważnie choruje tak wersji lądowej jak i morskiej. Marzy o dojściu na biegun północny. Jedyne południe, które ją interesuje to to dalekie, czyli Falklandy, Georgia Południowa, Horn i Antarktyda. Uprawnienia żeglarskie: jachtowy sternik morski i motorowodny sternik morski. Certyfikaty i świadectwa: SRC . Iwona sezon żeglarski 2020 określa jako dziwny ale udany. Weszła na pokład Oceana B w dniu 21 lipca i z krótką przerwą była na nim do 12 października 2020. Sama sobie stawia cele i je realizuje. Rzetelna, szybko ucząca się, pogodna. Realistka nie pozbawiona humoru i marzeń.
„Na czubek świata” – wyprawa jachtem Ocean B
Longyearbyen opuściliśmy 04.09.2020 r. Uciekając przed tężejącym wiatrem i rosnącą falą szybko oddalamy się coraz bardziej na północ. Zwyczajowo odwiedzane miejsca na Svalbardzie, zostawiamy za rufą. Pierwszy przystanek po dwu dobach żeglugi – wyspy Sjuøyane, zwane Siedmioma Wyspami. To najbardziej na północ położona część Svalbardu. My dopływamy do wyspy Phippsøya. Po zatoce, w której planujemy stanąć na kilka godzin, krąży kilka stad młodych morsów. Otoczyły jacht, bacznie przyglądając się naszym manewrom. Podpływały na 2-3 metry, nurkowały, by po chwili wynurzyć się przy samej rufie, pozowały do zdjęć. Czekaliśmy, aż zwierzęta zaspokoją swoją ciekawość, bo w planach było odwiedzenie wyspy. Lądowanie na wyspie nie należało do prostych. Przybój, kamienisty brzeg i zwały zielska. Jedyna dogodna plaża już zajęta przez dorosłe morsy, nie zainteresowane czymś tak prozaicznym jak jacht i ludzie. Odwiedziliśmy chatę „ratunkową” zbudowaną w 1937 r. Maleńkie pomieszczenie z piecykiem tzw. kozą, stolik z desek, 2 drewniane piętrowe prycze, węgiel, drewno, lampa naftowa, nafta, zapałki, karty do gry i notatnik, w którym odwiedzający pozostawiają swoje wpisy. Ostatni jest pracowników gubernatora z 2018 r. I tyle. Żadnego garnka, łyżki, puszek, suchego prowiantu. Po kilku godzinach, żegnani fuknięciami morsów, opuściliśmy zaciszną zatokę. To był ostatni ląd. Ponownie fala, wiatr, zimno. Jest ok. -2°C. Liny sztywne, pokład śliski. Wszędzie tam, gdzie wciśnie się woda i zostanie – zamarza.
Im bliżej 82° tym przyjemniejsza żegluga na długiej fali, nadal mglisto i zimno. Na tej szerokości we wrześniu nie ma jeszcze nocy. Jest szarówka i widoczność dość dobra. Mile jedna za drugą zostawały w tyle. W planach jest osiągnięcie granicy lodu. 7 września o 22:45 – przekroczyliśmy pod żaglami w drodze w stronę bieguna 82°37’N szerokości północnej, pokonując tym samym dotychczasowy rekord z 2015 r. kpt M. Sodkiewicza i jachtu Barlowento II. Niecałą dobę później, 08.09.2020 o godzinie 16:45 dopłynęliśmy do 84°17′31″N, 29°52′74″E.
Żadna polska załoga tak daleko jeszcze nie była. Przekazaliśmy informację na ląd. Iridium pikało anonsując kolejne wiadomości z gratulacjami. Adrenalina wyzwala chęć dalszego płynięcia na północ. Głos rozsądku, czyli kapitan wyprawy Andrzej Górajek zdecydowanie przerywa nasze spekulacje i zawracamy. Drobna kra i woda konsystencji tężejącej galarety jest zbyt niebezpieczna dla silnika, jachtu, dla nas. Wysoka, ale długa fala utrzymywała się do ok. 80°N. To jakby jakaś magiczna granica, za którą ponownie tężeje wiatr, fala jest krótsza. Awaria bomu (ok. metr od noka pękł i się skręcił) zmusiła nas do refowania grota. Andrzej przełożył topenantę, zabezpieczając bom i jednocześnie umożliwiając korzystanie z grota w choćby ograniczonym zakresie. Zmieniliśmy genuę na foka i kurs na południe.10 września, około godziny 10 rano ukazała nam się Biała Wyspa – Kvitøya. To najdalej na wschód wysunięta wyspa Svalbardu i całej Norwegii. Zaledwie 30 Mm na wschód od niej znajduje się mała Wyspa Victorii, należąca już do terytorium Rosji. Kvitøya jest pokryta niemal w całości lodowcem. Wolne od lodu jest tylko 5 km². Na cyplu ustawiono maszt automatycznej stacji meteo. Pogoda jak na zamówienie wymarzona, morze spokojniejsze, słońce. Andrzej za sterem, manewrując pomiędzy growlerami zbliżył się na 5 kabli do wyspy. Odgłosy dudnienia to „mowa” lodowca. Dopłynęliśmy do zatoki, która umożliwiła lądowanie. Andrzej zostaje na jachcie, reszta zamierza zdobyć lodowy jęzor spływający łagodnie do zatoki. Kilka godzin na lądzie pełne wrażeń. Tak jak w innych częściach Svalbardu tak i tu na brzeg było wyrzucone dużo drewna dryftowego. Były opuszczone gniazda ptaków, resztki futra niedźwiedzia i jego ślady, czyjeś wielkie kości. I niestety już często spotykane, przywleczone przez wiatry i prądy liny, sieci, plastikowe kontenery. Kvitøya ma swoją ponurą historię. Na niej właśnie, niedaleko miejsca naszego lądowania śmierć ponieśli członkowie wyprawy balonowej na biegun północny zorganizowanej przez Salomona Augusta Andrée w 1897. Ciała podróżników odnaleziono dopiero po 33 latach. Stojąc na tej niewielkiej plaży, można sobie wyobrazić jaką radość odczuli lotnicy, że są na lądzie, ile trudu kosztowała ich próba przetrwania i w jak beznadziejnym położeniu się znaleźli. Na wyspie wówczas nie znanej. Bez szans na ratunek.
Odtąd płyniemy wzdłuż wschodniej strony archipelagu. Za cyplem Norvargodden – najbardziej na północ wysuniętym punktem wyspy Storøya, kotwiczymy w małej zatoce i spędzamy pierwszą od kilku dni noc „na postoju”. O świcie płyniemy w stronę Kapp Laura – cypla po wschodniej stronie Nordaustlandet. Niestety Kapp otoczony gęstą mgłą był niewidoczny, niedostępny. Płyniemy dalej na południe wzdłuż wschodniego wybrzeża Nordaustlandet. Mijając grupę wysp Isisojane zbliżamy się do największego lodowca Europy o pow.8,2 tys. km² – Austfonny. Przepotężny, jego surowe piękno zaparło dech. Kolory to osobna magia. Od bieli przez seledyn i błękit do niebieskiego. Kilka gór lodowych, spore growlery, dużo paku lodowego. Mgła naprzemiennie siadała i się podnosiła. Sprawy jachtowe były jakby obok nas. Rozpruła się genua? Zrzucamy. Będzie szycie, ale to później, teraz Hardbukta i ściana lodowca – kolejna magia, ale dopiero film nakręcony dronem ukazał potęgę i surowe piękno lodowca. Sterta kanapek i gorące herbaty zamiast obiadu. Planowane kotwiczenie w okolicach Kapp Mohn, nie jest możliwe, bo zapchane lodem. Przeciskając się pomiędzy krami dopłynęliśmy do ściany Bråsvellbreen, która latem z wodospadami tworzonymi przez topniejący lodowiec jest ponoć jednym z cudów natury. Ponownie slalom pomiędzy lodowymi górami o pięknych kolorach i kształtach. Coś absolutnie niewiarygodnego.
Od dnia wypłynięcia z portu nie spotkaliśmy ani jednego statku. Rejon świata, gdzie się zapuściliśmy jest dziki, dziewiczy. To wszystko uzmysławia nam, że jesteśmy mało znaczącym elementem tego zagubionego świata, że dostaliśmy fantastyczny prezent od natury mogąc podziwiać to, co zwykle jest niedostępne. Na zachodzie kilometry lodowca, na wschód ocean i za nim Rosja.
Barentsøya w Sundbukta, kolejny przystanek w osłoniętej od wiatru zatoce. Wyspa nazwana na cześć Barentsa w połowie przykryta lodowcem. Trzeci w tej wyprawie trekking. Góry na lądzie już oprószone pierwszym tegorocznym śniegiem. O poranku przepłynęliśmy do Anderssonbukta. Po śniadaniu męski trekking, Iwona odsypiała zaległości, ja zostałam na wachcie kotwicznej. Niedźwiedzia matka z młodym wprowadziła zamieszanie, bo nie mogłam powiadomić tych co na lądzie, (później się okazało, że przestawił się kanał na ręczniaku, nauczka na przyszłość by sprawdzać i jako priorytet zabierać więcej niż jedną ręczną UKF). Szczęśliwie misie spacerowały w innym sektorze wyspy niż nasi panowie.
Po obiedzie czas na dalszą drogę. Cel to Edgeøya, trzecia co do wielkości wyspa Svalbardu stanowiąca rezerwat przyrody. Ponad 40% powierzchni wyspy pokryta jest lodowcami. Taki svalbardzki standard. Wyspa nazwana została na cześć Thomasa Edge’a (zm. 1624), angielskiego handlarza i wielorybnika. Płyniemy przez Storfjorden – Wielki Fiord, który przyciągnął humbaki. Są 4 polujące pary. Widać, jak stawiają zaporę z bąbli powietrza. Gdybyśmy nie zauważyli śladów bąbli na wodzie, to gdzie zamierzają się wynurzyć wieloryby wskazują mewy. Całe stada siedzą na wodzie i czekają na to co zostawią olbrzymy. Spędziliśmy z nimi kilka godzin zachwyceni ich pięknem i zwinnością. Poza humbakami jeszcze jedna atrakcja: zagadało radio, pokazała się na chwilę łączność telefoniczna i był możliwy kontakt z bliskimi, znajomymi. Tym razem osobiste gratulacje i wchodzące smsy lekko oszałamiały. Jeszcze nie umiem odpowiedzieć na pytanie jak było poza jednym słowem: cudnie.
Odwiedzamy zatokę Russebukta. Na ostatnie kotwicowisko przed przeprawą przez Morze Barentsa wybieramy położoną na południowym wybrzeżu Edgeøya zatoczkę Keilhaubukta. Prognoza nie najlepsza, ale czego się można spodziewać jesienią po tym morzu?
Kurs na Hopen, czyli Wyspę Nadziei, ze stacją radiową i czterema pracownikami. Z ciekawości chcieliśmy ich odwiedzić. Paliwo i woda już pod bardzo ścisłą kontrolą. Szczęśliwie dla nas w miarę korzystny wiatr pozwolił na postawienie żagli. Silnik jednak nie odstawiony. Ot takie zwyczajne żeglarskie popołudnie, gdzie załoga wolna od wachty zajęta czymś tam. Iwona skończyła wachtę, ale jeszcze chwilę jest za sterem zamiast Pawła. Ten ostatni i Andrzej przy szotach. Zmieniliśmy kurs, bo na starym Iwona wypatrzyła skały. Zapada decyzja o zrzuceniu genuy i Jacek już do niej wyszedł. Ja jak zwykle w kilku miejscach na raz, pomiędzy kambuzem, mesą a sterówką. Jeszcze zdążyliśmy skomentować, że od teraz wachty powinny być wzmocnione o dodatkową osobę na oku, gdy Iwona podaje głębokość 20, 7, 3. W ułamku sekundy Andrzej przejął ster. Uderzenie. Iwona i ja wypadłyśmy na pokład pomóc Jackowi. Kolejne uderzenie i kolejne. Klęcząc na zrzuconej genule, trzymaliśmy się czego się dało, nie można było dopaść do grota. Jacht odszedł w bok, sekunda ulgi i mrozi nas krzyk Andrzeja: nie mam steru, rzucać kotwicę, Paweł się z nią szarpał, w końcu poszła. Stanęliśmy. Wpadłam pod pokład i zaczynając od dziobu podnoszę podłogi i sprawdzam stan burt. Nawet nie zauważyłam, że Jacek robił to samo od rufy. Iwona, Paweł, Andrzej na górze. Zęzy suche, brak widocznych uszkodzeń. Zaliczyliśmy balastem. Chwilowa ulga i czas na analizę, co dalej. Wiatr, wysoka fala i nie najlepsza prognoza pogody na najbliższe godziny. Szybko zrobiło się ciemno i niewiele można zdziałać. Andrzej, Jacek i Paweł całą noc obserwowali co się dzieje, rozważali co i jak naprawić. Nikt nie ma ochoty na kolację, Iwona wzięła na siebie wydawanie kaw i herbat. Ja zajęłam się cykliczną kontrolą zęz. Po krótkiej rozmowie z Andrzejem na osobności (jak nie uciekniemy stąd w 12 godzin to będzie źle), przygotowałam wszystko co trzeba do opuszczenia jachtu. Świt. Andrzej, Paweł i Jacek opracowali plan co robić. Kamerą GoPro sfilmowali ster pod wodą. Łatwo napisać – wykonać na fali było dużo trudniej. Ster patrzył ok. 15° na lewą burtę. Uszkodzeń nie widać, a jednak coś go trzyma. Kilkugodzinne próby „odprężenia”, ustawienia steru na „0” nic nie dały. Czas uciekał. Zmiana koncepcji. Z silnika zaburtowego zostaje zrobiony prowizoryczny napęd kompensujący wychył steru, do tego dryfkotwy. Jeszcze ręczne sondowanie z riba drogi ucieczki i o 17-tej ruszamy na bezpieczne kotwicowisko do Russebukta. Paweł na rufie przy silniku, później na wiele godzin zmienił go Jacek, opatulony przez Iwonę w koce i kołdrę. W tym czasie Andrzej z Pawłem konstruują ster awaryjny i około północy został on zamontowany na rufie. Dzięki temu Jacek mógł zejść z rufy i przejąć wachtę w sterówce, przy czym , a od godziny 3-ciej do 6-tej został na niej sam. Reszta poszła spać. Po 25 godzinach walki Jacek został zmieniony. Iwona i ja na zmianę pomagamy w sterówce. Doczłapaliśmy się do zatoki. 30 mil w 12 godzin. Z Iwoną wzięłyśmy całą nocną wachtę kotwiczną. Andrzej, Paweł i Jacek są skrajnie wymęczeni i potrzebują odpoczynku.
Prawie dwie doby postoju na przeczekanie sztormu minęły szybko. Pokładowa Trójka Techników przebudowuje ster awaryjny, dokłada też sterowanie elektryczne Takie rozwiązanie pozwoli na obsługę całości ze sterówki. Do wykonania całości posłużyły różne materiały pozyskane z rozbiórki innych elementów jachtu. Z prawej burty wytyk z tyczki aluminiowej, a na jej końcu dryfkotwa, uwiązany do prawej burty rib – to ma być kompensacja skrętu płetwy sterowej. Ruszamy. Andrzej „za sterem”. Przed nami około 60 godzin żeglugi, 200 Mm do Longyearbyen. W tym przeskok z silnego prądu z północy, w ten idący od południa. To Sørkapp, nadziany podwodnymi skałami. Fala 3 do nawet 5m i tylko 3 doby potencjalnie dobrej pogody. Przy naszej obecnej prędkości okienko pogodowe wydaje się wystarczające. Po drodze kilkugodzinny postój na poprawianie konstrukcji i mocowania prowizorycznego steru, który jest poddawany ciągłej próbie wytrzymałości przez bezlitosne fale. Paweł i Jacek byli zalewani po pas lodowatą wodą. Ocean B targany prądami i wysokimi falami z trudnością utrzymywany był na zaplanowanym kursie. Walcząc z żywiołem w kilka godzin pokonaliśmy zaledwie 4 Mm. Ponad dobę za sterem Andrzej na zmianę z Pawłem. Im sterowanie wychodziło najlepiej. Ani ja, ani Iwona nie jesteśmy w stanie fizycznie pomóc. Zajęłyśmy się obserwacją, pojeniem, karmieniem, suszeniem ubrań, obdzielaniem termoforem (genialne urządzenie i od teraz będzie ich kilka na jachcie). Nawet nas nie ucieszył fakt, że 19 września zamknięta została pętla wokół archipelagu. Jacht był już w tym miejscu 8 sierpnia 2020r i wtedy na pokładzie był Andrzej i była Iwona, więc oni jako pierwsi z całej naszej załogi 19 września zamknęli pętlę wokół Svalbardu. Reszta z nas dokonała tego dopiero dnia następnego, już w Longyearbyen. Trwała nierówna walka z pokonaniem prądów, wiatru i fal. Już nam się wydawało, że sukces i … kolejne kółko. Czas uciekał, paliwo uciekało, fala nie malała. Zaczynało być beznadziejnie. Siedzieliśmy wszyscy przybici w sterówce, szykując się mentalnie na ciężkie kilkanaście godzin, w oczekiwaniu aż fala i wiatr się uspokoją, gdy na horyzoncie pojawiał się statek coast guardu. Poprosiliśmy o asystę – nasza szansa na pokonanie przylądka. Uzgadnianie procedur trwało z dwie godziny. Dla nas potwornie długie dwie godziny. Podano nam hol. Samo podjęcie holu, mocowanie i utrzymanie się na nim to osobna sztuka i osobna opowieść. 20 września dotarliśmy do Longyearbyen.
Klar na pokładzie, wizyta z podziękowaniami dla załogi KV Barentshav. Iwona jest szczególnie „zaprzyjaźniona” z załogą statku, bo to ona przez 30 godzin prowadziła rozmowy przez radio, często wyrywana z koi choć ledwo co się położyła.
Długa keja, zwykle z wieloma zacumowanymi jachtami i przyjaznymi duszami, tym razem pusta. Tylko nasz Ocean B samotny i okaleczony, ale dzielny.
Decyzja o podjęciu holu była rozsądna. Nie jest sztuką kozaczyć i utracić jacht, zginąć. Może by inaczej smakował nasz sukces gdybyśmy samodzielnie pokonali ostatni odcinek do Longyearbyen, jednak Arktyka nam pokazała, kto tam rządzi.
A mimo to zrobiliśmy co zrobiliśmy, wbrew trudnościom i naprawdę ciężkim chwilom.
Wieczorem spacer po Longyearbyen, kolacja w restauracji. Emocje opadały. Dla mnie i Andrzeja nadszedł czas bardzo trudnej decyzji – co dalej.
24 września 2020 – dzień pożegnań. Dwie osoby z załogi wracają do Polski. Każda z nich ma swoje ku temu powody. Iwona, Paweł, Andrzej i ja zostaliśmy by naprawić ster i przepłynąć lodowate, kapryśne, październikowe Morze Barentsa. Nasz cel: Tromso.
Leniwie intensywny czas spędzony na naprawie i przygotowaniu się oraz jachtu do ostatniego etapu. Ogromna życzliwość Polaków pracujących w Longyearbyen, dużo sympatii od obcych radowało i przynosiło realną pomoc. Nasz przymusowy pobyt w Longyearbyen był pełen sprzeczności. Demontaż, spawanie, montaż, próby to przepracowane godziny w już minusowych temperaturach i pruszącym śniegu. Ja i Iwona zajęłyśmy się inwentaryzacją prowiantu, porządkami, uzupełnianiem wody. Ale był też czas na posiedzenie, pogadanie, wizyty, wyspanie się. Choć nikt z nas nie wypowiedział tego głośno, to chyba wszyscy mieliśmy obawy – jak to będzie.
1 października 2020, późną nocą opuściliśmy port. Zostawienie Sørkappu za rufą przyniosło ulgę. Przez ponad 70 godzin mieliśmy warunki sztormowe. Wysoka fala i wiatr z południa. Jednoczesne sterowanie sterem zasadniczym i awaryjnym było dość skomplikowane. Andrzej i Paweł zmieniali się co 2 godziny walcząc o każdą milę. Od trzeciego dnia fala była nieco mniejsza i Andrzej podjął decyzję o oddaniu steru Iwonie, tym samym weszłyśmy z Iwoną do grafika wachtowego jako dwuosobowa wachta, odciążając kapitana i pierwszego oficera, dając im szanse na więcej snu. Ostatni dzień i ostatnie 40 Mm do wejścia w Hamrefjorden to ponownie fala i wiatr SE. Kierujemy się na światła latarni Torsvaag. Fiord przywitał nas zorzą polarną, mocną, tańczącą. Kolejna piękna odsłona Arktyki. Odbieramy to jako swoistą nagrodę za minione trudy. Nocą, mijając oświetlone miejscowości przycupnięte u podnóża gór, pokonaliśmy trasę do Tromso. Około godziny 04:30 już 06 października dopłynęliśmy do pomostu Go-Mariny w Tromso, cumowanie. Dopiero na 12 października wyznaczono nam kolejkę do slipowania. Czas wykorzystaliśmy na przygotowanie jachtu do zimowania, odpoczynek, spotkania z tutejszą Polonią. 12 października, o świtaniu żegnamy Iwonę – odlatuje do Krakowa. Nasza już trójka przestawia jacht do sąsiedniej mariny, slipowanie. Zwyczajowe „tak stoimy” definitywnie kończy wyprawę. Jeszcze tylko oględziny części podwodnej, noc spędzona na ostatnich pracach związanych z zabezpieczeniem jachtu i rano zaprzyjaźniona dusza, Kalinka, odwozi nas na lotnisko. Tromso-Oslo-Berlin-Szczecin.
Czytający relację mogą odnieść wrażenie, że zorganizowanie i przebieg wyprawy był łatwy, pogoda łaskawa. Ot taki żeglarski spacerek. Codzienne zapiski pozwoliły na zachowanie chronologii, są sumą zapamiętanych wrażeń. Wymyślenie sobie żeglarskiego celu to jedno, a jego realizacja to rzecz odmienna. Przygotowania lądowe są żmudne, to ogromna praca logistyczna. Podczas płynięcia walka z własnymi słabościami i żywiołem. Ocean B jest jachtem wygodnym, ciepłym, można powiedzieć komfortowym dla żeglarzy. A mimo to kubek gorącej herbaty był luksusem, gdy wysoka fala miotała wszystkim, pokład uciekał w dzikim tańcu, zimny wiatr wdzierał się każdym zakamarkiem. Awaria steru to dramatyczne godziny, które dzięki wiedzy i umiejętnościom Andrzeja, Pawła i Jacka zamienione zostały z beznadziejnej w sytuację niezwykle trudną i wymagającą od nich ogromnej odporności fizycznej. Naturalnie nie tylko zmaganiami z żywiołem żyliśmy. Były też chwile wzruszenia, komizmu sytuacyjnego. Każdy z nas wyprawę zapamięta inaczej. Zatrą się chwile trudne, do miłych będziemy się uśmiechać. Ta wyprawa pozostanie w nas na bardzo długo, a nasza piątka już się zastanawia, gdzie razem wyruszy.